O nas - czyli berneńczyki i my.....
Nasza berneńska przygoda rozpoczęła się w 2006 roku. Wcześniej w naszym domu mieszkały owczarek kaukaski Harnaś i bernardyn Barnaba, cudowne, niezapomniane psy, dziś biegające za Tęczowym Mostem, na zawsze mające własny czuły kąt w naszych sercach. Zawsze podobały nam się misiowate kudłacze, a berneńczyka wybraliśmy wertując karty księgi z rasami psów, zapoznając się z charakterem poszczególnych ras i „mierząc siły na zamiary”. Wybraliśmy „bernusia”, bo zachwycił nas opis jego charakteru i, co tu kryć, także uroda. Nawet nie wiedzieliśmy jeszcze wówczas o wzrastającej modzie na tę rasę, nigdy też nie mieliśmy okazji poznać bliżej jej przedstawiciela. Kryterium wyboru było takie – pies rasowy (z rodowodem) i kilkumiesięczny, ze względu na schody, których mamy sporo w domu, a które nie służą stawom szczeniąt. Dokładnie taki piesek czekał na nas w hodowli Królowie Nocy. Pamiętam, jak ruszyliśmy w długą podróż po niego, jak biło nam serce, gdy po raz pierwszy mieliśmy go zobaczyć...
I był, pokazał się nareszcie... śliczny, wesoły, kontaktowy podrostek berneński! Pamiętam, jak biegał podskakując radośnie, siadając na każdym krzaczku - tak! na krzaczku, a nie pod krzaczkiem - który stanął mu na drodze, jak przywitał się z nami serdecznie i ufnie ruszył z nami do swojego nowego domu.
Hores - Horacy, bo tak nazwaliśmy go w domu, Horacuś, Horacek, Stokrotka... pies o wielu imionach i o jednym wielkim kochającym berneńskim sercu. Nasza miłość i nasza duma.
Od razu zaaklimatyzował się w nowym środowisku i choć psocił, jak to szczeniak, to czynił to tak uroczo, że nie sposób było się gniewać. Zresztą był już bardzo ładnie ułożony w hodowli, znał podstawowe komendy, wykonywał je z zapałem i chętnie poznawał nowe. Zachwycało nas w nim wszystko – to, jak polegiwał „na żabkę”, jak spał na plecach z łapkami opartymi o ścianę, jak bardzo szukał z nami kontaktu zaglądając nam w oczy z pytaniem „co jeszcze mogę dla ciebie zrobić?”. Pies marzenie. Takim pozostał do dziś.
Jest mądry a jednocześnie wesoły i brykający. Posłuszny (prawie...), pokazujący na co dzień, jak bardzo nas kocha i potrzebuje, choć czasami to uczucie bywa nieco „bolesne” - ponad pięćdziesiąt kilo miłości to wielka rzecz! Nie planowaliśmy dla niego, co prawda, „kariery” wystawowej, ale... tak bardzo chcieliśmy się nim pochwalić – jest przecież w naszych oczach najpiękniejszym psem na świecie. Sukcesy przyszły szybko – Horacy został Młodzieżowym Championem, potem wywalczył „dorosły” Championat, został Mistrzem Polski. Pańciostwo pękają z dumy, a Horacy, jak to Horacy, przyjmuje nasze zachwyty z właściwą sobie skromnością – znacznie bardziej ceni sobie dobry smakołyk od medalu, który szczególnie apetyczny nie jest, ani nawet nie pachnie jakąś atrakcyjną sunią...
Tak... można powiedzieć z całą pewnością, że owinął nas sobie doskonale wokół ogonka, ale na usprawiedliwienie dodam, że to bardzo piękny ogon – puszysty, stale merdający z radością i zwieńczony białym pędzelkiem, który, tak jak wahadło starego zegara, odmierza nam sekundy każdego wspólnie spędzonego dnia – tik tak, tik tak, tik tak...
I był, pokazał się nareszcie... śliczny, wesoły, kontaktowy podrostek berneński! Pamiętam, jak biegał podskakując radośnie, siadając na każdym krzaczku - tak! na krzaczku, a nie pod krzaczkiem - który stanął mu na drodze, jak przywitał się z nami serdecznie i ufnie ruszył z nami do swojego nowego domu.
Hores - Horacy, bo tak nazwaliśmy go w domu, Horacuś, Horacek, Stokrotka... pies o wielu imionach i o jednym wielkim kochającym berneńskim sercu. Nasza miłość i nasza duma.
Od razu zaaklimatyzował się w nowym środowisku i choć psocił, jak to szczeniak, to czynił to tak uroczo, że nie sposób było się gniewać. Zresztą był już bardzo ładnie ułożony w hodowli, znał podstawowe komendy, wykonywał je z zapałem i chętnie poznawał nowe. Zachwycało nas w nim wszystko – to, jak polegiwał „na żabkę”, jak spał na plecach z łapkami opartymi o ścianę, jak bardzo szukał z nami kontaktu zaglądając nam w oczy z pytaniem „co jeszcze mogę dla ciebie zrobić?”. Pies marzenie. Takim pozostał do dziś.
Jest mądry a jednocześnie wesoły i brykający. Posłuszny (prawie...), pokazujący na co dzień, jak bardzo nas kocha i potrzebuje, choć czasami to uczucie bywa nieco „bolesne” - ponad pięćdziesiąt kilo miłości to wielka rzecz! Nie planowaliśmy dla niego, co prawda, „kariery” wystawowej, ale... tak bardzo chcieliśmy się nim pochwalić – jest przecież w naszych oczach najpiękniejszym psem na świecie. Sukcesy przyszły szybko – Horacy został Młodzieżowym Championem, potem wywalczył „dorosły” Championat, został Mistrzem Polski. Pańciostwo pękają z dumy, a Horacy, jak to Horacy, przyjmuje nasze zachwyty z właściwą sobie skromnością – znacznie bardziej ceni sobie dobry smakołyk od medalu, który szczególnie apetyczny nie jest, ani nawet nie pachnie jakąś atrakcyjną sunią...
Tak... można powiedzieć z całą pewnością, że owinął nas sobie doskonale wokół ogonka, ale na usprawiedliwienie dodam, że to bardzo piękny ogon – puszysty, stale merdający z radością i zwieńczony białym pędzelkiem, który, tak jak wahadło starego zegara, odmierza nam sekundy każdego wspólnie spędzonego dnia – tik tak, tik tak, tik tak...
Zanim w naszym domu pojawił się Horacy, nie byliśmy świadomi istnienia pewnej tajemniczej choroby, zwanej powszechnie bernowirozą lub bernoholizmem. Jest to schorzenie nieuleczalne, objawiające się nieodpartym pragnieniem zaglądania w więcej niż jedną parę orzechowych oczu i głaskania jeszcze jednego trójkolorowego futerka. I tak oto do naszego domu przybyła mała berneńska księżniczka Baskinka - tak spolszczyliśmy w domu jej rodowodowe imię Basquine (Magiczna Oaza). Urocza, prześliczna, delikatna. Którą poznawaliśmy od początku tak samo, jak ona nas, a od razu pokochaliśmy całym sercem. Która dopiero kształtowała swoją osobowość, zmieniała się i odmieniała nas każdego dnia.
Pierwsza suczka, jaka kiedykolwiek zamieszkała w naszym domu, jakże inna od pozostałych naszych psów.... ale wiadomo - faceci są z Marsa, a kobiety z Venus! Sprytna, zwinna, o umiejętności robienia słodkich oczek doprowadzonej do perfekcji :) Zwana różnymi imionami - Baskisia, Lalunia, Niunia, Lafisia, a każde oznacza to samo - berneńską dziewczynkę, której nie da się nie kochać, a która wtrynia swój berneński zadek na kolana jak tylko ma taka okazję i nie przepuści przytulenia się do kogoś z dwunożnych zalegujących na kanapie. Baskisia, choć nie należy to do jej przyjemności, pozwoliła łaskawie pokazać swoją piękną kibić na wystawach i raczyła dać się ocenić sędziom. Ma już na swoim koncie Młodzieżowy Championat i zastanawia się, czy kończyć dorosły. Może sie zgodzi! EDIT. Zgodziła się :)
I tak oto powstał berneński dwupak, bo, jak wiadomo, jeden bernuś to za mało do szczęścia, a zresztą w duecie piękniej brzmią nuty dumki na dwa serca ;)
Mijały dni, toczyło się życie i nasze berneńskie stado zmieniało się. Dołączyła do nas Bajeczka (BAJKA Kajtkowe Sny), później zdecydowaliśmy się na pojawienie się u nas berneńskich dzieciaków, zarejestrowaliśmy hodowlę. Urodziły się pierwsze nasze trójkolorowe wnusie - jedna psie-śliczna dziewczynka, Carioca, już z naszym przydomkiem (Civitas Bernensis) została z nami..... Co się nam jeszcze przydarzy, zobaczymy, bo bernowiroza jest nieuleczalna! :D
Pierwsza suczka, jaka kiedykolwiek zamieszkała w naszym domu, jakże inna od pozostałych naszych psów.... ale wiadomo - faceci są z Marsa, a kobiety z Venus! Sprytna, zwinna, o umiejętności robienia słodkich oczek doprowadzonej do perfekcji :) Zwana różnymi imionami - Baskisia, Lalunia, Niunia, Lafisia, a każde oznacza to samo - berneńską dziewczynkę, której nie da się nie kochać, a która wtrynia swój berneński zadek na kolana jak tylko ma taka okazję i nie przepuści przytulenia się do kogoś z dwunożnych zalegujących na kanapie. Baskisia, choć nie należy to do jej przyjemności, pozwoliła łaskawie pokazać swoją piękną kibić na wystawach i raczyła dać się ocenić sędziom. Ma już na swoim koncie Młodzieżowy Championat i zastanawia się, czy kończyć dorosły. Może sie zgodzi! EDIT. Zgodziła się :)
I tak oto powstał berneński dwupak, bo, jak wiadomo, jeden bernuś to za mało do szczęścia, a zresztą w duecie piękniej brzmią nuty dumki na dwa serca ;)
Mijały dni, toczyło się życie i nasze berneńskie stado zmieniało się. Dołączyła do nas Bajeczka (BAJKA Kajtkowe Sny), później zdecydowaliśmy się na pojawienie się u nas berneńskich dzieciaków, zarejestrowaliśmy hodowlę. Urodziły się pierwsze nasze trójkolorowe wnusie - jedna psie-śliczna dziewczynka, Carioca, już z naszym przydomkiem (Civitas Bernensis) została z nami..... Co się nam jeszcze przydarzy, zobaczymy, bo bernowiroza jest nieuleczalna! :D
Kiedyś pierwszą rzeczą, którą widziałam po przebudzeniu były cztery białe skarpetki na berneńskich łapkach - to Horacy spał na plecach tuż obok łóżka. Wystarczyło, że się poruszyłam, a już witał mnie gorący ozorek na policzku, wachlował puszysty ogon, zaglądały w twarz mądre, śmiejące się oczy. Teraz poranki wyglądają inaczej ... miły uszom galop wyrywa nas ze snu, tym bardziej, że część tej czynności, w wykonaniu młodszej części stada, odbywa się na łóżku... Czasami krajobraz poduszki malowniczo wzbogaca jakiś porzucony w pośpiechu przedmiot, ot choćby stary, a bywa, że całkiem nowy, but. Nikogo to jednak nie złości, wręcz przeciwnie – spostrzegamy z radością, że świat jest piękny i mamy apetyt na nowy, dobry dzień. Podwójna dawka bezinteresownej berneńskiej miłości, oto, co zażywamy przed śniadaniem jak najzdrowszą witaminę. Można żałować jedynie, że natura obdarzyła człowieka tylko jedną parą rąk, bo brakuje ich, aby równocześnie obdzielać pieszczotami wszystkie psy.... o, przepraszam - berneńczyki!
I sama już nie wiem, czy to one potrzebują nas tak bardzo, czy nam bez nich trudno byłoby żyć.
Marzena i Leszek
Marzena i Leszek